Gala Warsaw Boxing Night zapowiadana jest jako wielki powrót boksu do stolicy. Ma przypomnieć korzenie warszawskiego pięściarstwa, jego wybitnych zawodników, trenerów, sportowców i ludzi. Zakładając taką koncepcję całej gali, klucz spinający nasunął się w sposób oczywisty. Dokładnie w tym roku mija 100 lat od pierwszych walk pięściarskich, jakie w niedługim czasie po zakończeniu I wojny światowej obejrzeli warszawiacy...
Były to walki pokazowe, a ich głównymi propagatorami byli dwaj stołeczni nauczyciele Stanisław Szczepkowski i Stanisław Budny. I pomimo, że początkowo walki na pięści nie wzbudziły, wśród mieszkańców Warszawy większego zainteresowania, to dały początek rozwojowi boksu w stołecznym mieście.
W 1926 roku powstała sekcja bokserska WKS Legia Warszawa, której inicjatorem i pierwszym instruktorem był sierżant Karwuś. Walki były wtedy inne niż teraz. Zawodnicy nie stosowali odskoków, co najwyżej uniki, a pojedynki, ku uciesze publiczności, przeważnie obfitowały w mordercze wymiany ciosów. Dzięki takim zaciętym walkom, sport pięściarski zjednywał sobie w Warszawie coraz więcej sympatyków. Przyniosło to swoje wymierne efekty... Po latach hegemonii przedstawicieli Poznania i Śląska, tytuł mistrza Polski w kategorii średniej, zdobył warszawiak, popularny wśród kibiców "Walter" Walery Karpiński. W ostatnich dwóch latach przed wybuchem II Wojny światowej boks w Warszawie był sportem już niezwykle popularnym, niemalże masowym. Znamienny jest fakt, że wówczas w Warszawie było aż 21 klubów z sekcjami pięściarskimi zarejestrowanych w OZB. Nic więc dziwnego, że prężne i pasjonujące się pięściarstwem warszawskie środowisko zrodziło pierwszego przed wojną mistrza Europy. Był nim wychowany na Grochowie Antoni Kolczyński „Kolka”, nazywany również „dzieckiem Warszawy”. Tytuł mistrzowski wywalczył w 1939 roku w Dublinie. żył krótko, bo zaledwie 47 lat, ale bardzo treściwie, codziennie biesiadując z szemranym towarzystwem w zakamarkach Grochowa, w praskiej „Oazie” czy na „Różyku”. Podczas jego pogrzebu zjawiło się tysiące warszawiaków. Płakali wszyscy, tak bardzo kochali „Kolkę”.
W okresie okupacji wielu pięściarzy warszawskich brało udział w walce z okupantem. Na przykład zawodnik sekcji pięściarskiej Legii, Henryk Doroba, kompanię wrześniową odbył w I Baterii I Pułku Artylerii Przeciwlotniczej. W końcu września w okolicach Tarnowa, dostał się do niewoli, a następnie po udanej ucieczce, przedostał się do Warszawy. W czasie okupacji wstąpił do AK przyjmując pseudonim „Docha”, od nazwiska znanego w okresie przedwojennym motocyklisty Legii. Działając w konspiracji dokonywał licznych sabotaży. W 1943 roku, osaczony przez gestapo uratował się przed aresztowaniem, ucieczką po dachach domów z ulicy Siennej na Mariańską. Po wybuch Powstania Warszawskiego Henryk Doroba walczył w rejonie Powązek. Był autorem wielu bohaterskich działań. 30 września, został ranny podczas walk w rejonie Placu Inwalidów. Traf chciał, że jeden z przeczesujących teren niemieckich żołnierzy – prawdopodobnie też dawny pięściarz, rozpoznał go jako boksera i spowodował przewiezienie do szpitala w Tworkach. Niestety pomoc przyszła za późno i po kilku dniach zmarł.
Bohaterem II wojny światowej był bez wątpienia inny pięściarz warszawskiej Legii, Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski. We wrześniu 1939 roku brał udział w obronie Warszawy. Po kapitulacji próbował przedostać się do Francji by wstąpić do Wojska Polskiego formowanego przez gen. Władysława Sikorskiego. Niestety został złapany przez ssmanów i aresztowany trafił do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Tam rozpoznany przez Niemców musiał walczyć na pięści. Walczył i wygrywał tak cenną żywność, chleb i margarynę. Dzięki boksowi przetrwał piekło obozów w Oświęcimiu, Neuengamme, Bergen-Belsen. W Oświęcimiu „Teddy” Pietrzykowski należał do ruchu oporu utworzonego przez rtm. Witolda Pileckiego. Po wojnie został przez komunistów zmuszony do opuszczenia Warszawy. Zamieszkał i założył rodzinę w Bielsku-Białej i tam też zmarł.
Po wyzwoleniu, do leżącej w gruzach Warszawy, z wojennej pożogi wracali dawni sportowcy i zaczynali tworzyć podwaliny pod sport. W lipcu 1946 roku, zorganizowano pierwsze powojenne zawody bokserskie w Warszawie. Na stadionie Wojska Polskiego drużyna BOS wygrała mecz z Bronią Radom 13:3.
W tymże 1946 roku, reaktywowano sekcję pięściarską WKS Legii Warszawa. W pierwszych powojennych latach pięściarzem Legii wysokiej klasy był zawodnik wagi ciężkiej Andrzej Gościański. Jego popularność wzięła się od niezwykle silnych uderzeń z "mańkuta", po których rywale wielokrotnie padali na ringu. Za sprawą CWKS Warszawa, nastąpił rozkwit pięściarstwa w Stolicy. „Wojskowi”, którzy dzięki powołaniom najlepszych pięściarzy w kraju do armii, w latach 50., dysponowali wyjątkowo mocnym składem. Potwierdzeniem tego była trwająca niemal dekadę hegemonia CWKS-u. Ringowym występom takich mistrzów jak Zbigniew Pietrzykowski, Henryk Kukier, Henryk Niedźwiedzki, Sylwester Kaczyński czy Leszek Drogosz towarzyszyło ogromne zainteresowanie. Każde zwycięstwo pięściarza CWKS-u kibice przyjmowali istną eksplozją radości. „W CWKS-ie nie było żadnego wojska, ale wkurzał mnie sam fakt, że ktoś mający jedną belkę więcej na pagonie mi rozkazywał. Szlag mnie trafiał w sytuacjach gdy jakiś małolat zwracał się do mnie w formie: słuchajcie, wiecie, rozumiecie”, wspominał swoje pierwsze chwile pobytu w CWKS-ie Warszawa Zbigniew Pietrzykowski. Szeregowy Pietrzykowski swoją karierę w CWKS-ie Warszawa, rozpoczął od... zdobycia tytułu mistrza Polski. Nie mógł jednak przystosować się do reguł wojskowych. Kiedyś, gdy trener Stanisław Wasilewski, będący w stopniu kapitana objechał go wymyślając od najgorszych, wrzeszcząc: „Coś ty ch... narobił”. Zbigniew, najpierw z przerażenia zrobił wielkie oczy po czym pomyślał: jak bym ci za tego ch... zap...ł to byś oknem wyleciał. Dla Pietrzykowskiego, najgorszą sprawą w wojsku był to, że ktoś wyższy rangą mógł bezkarnie besztać drugiego człowieka.
Po wycofaniu się z ringu mistrzów lat 50., do głosu doszli ich następcy. W Legii na gwiazdy pierwszej wielkości wyrastali tacy pięściarze jak pierwszy legijny Mistrz Olimpijski Józef Grudzień, czy inni medaliści Olimpijscy: złoty Jan Szczepański, srebrny Wiesław Rudkowski, brązowy Janusz Gortat, czy jeden z największych talentów w historii polskiego boksu, nazywany „pięściarską perłą Legii”, Jan Gałązka.
Jan Gałązka w kraju, w wadze koguciej był bezkonkurencyjny. W życiu prywatnym bardzo lubił życie rozrywkowe i towarzystwo pięknych kobiet. Przez jego łóżko przewinęło się ich naprawdę bardzo dużo i gdyby został postawiony przed dokonaniem wyboru; mistrzostwo w boksie czy towarzystwo kobiet, bez wątpienia wybrał by drugą opcję.
W latach 80. ton bokserskiej Warszawy nadawali zawodnicy CWKS Legii i WKS Gwardii. Zresztą nie tylko Warszawy. Legia i Gwardia to były najmocniejsze ekipy pięściarskie w Polsce. A tacy zawodnicy jak: Bogdan Gajda, Kazimierz Szczerba, Henryk Petrich, Zbigniew Raubo z Legii, czy gwardziści Jerzy Rybicki oraz bliźniacy z Bródna, Paweł i Grzegorz Skrzeczowie, reprezentowali najwyższy poziom światowy.
O Bogdanie Gajdzie, mistrzu Europy z 1977 roku w Halle, można powiedzieć, że wystarczył jeden jego „firmowy” "pyk" i rywal siadał na deski. O słynnym zwodzie „Gajdy”, wiedziała cała Polska, a wszyscy i tak się na niego nabierali. Cała tajemnica tego zwodu polegała na tym, że najpierw skutecznie próbował uderzyć w dół, potem markował podobne uderzenie, i kiedy przeciwnik w reakcji opuszczał gardę odsłaniając się, Gajda wtedy nokautującym ciosem uderzał do góry.
O tym, że krajowy boks został zdominowany przez warszawskie kluby świadczyły pojedynki legionisty Krzysztofa Kosedowskiego, zawodnika Polonii Warszawa Tomasza Nowaka, czy zacięte boje walczących w wadze ciężkiej, legionisty Janusza Czerniszewskiego z Pawłem Skrzeczem, pięściarzem warszawskiej Gwardii. Walkami tych bokserów żyli fani w całej Polsce.
Wymiany ciosów, zejścia, uniki, odskoki, kontry, to była prawdziwa „szermierka” na pięści. Publiczność szalała, dziennikarze się kłócili po werdyktach sędziowskich, a fantastyczni zawodnicy utrwalali swoją mistrzowską renomę kolejnymi zwycięstwami.
Pierwsze kroki w Legii stawiał, chyba najsłynniejszy polski bokser, Andrzej Gołota. Znakomicie wyszkolony, wysoki i sprawny fizycznie „Andrew”, zyskując olimpijską sławę przeszedł na zawodowstwo. Walczył kilka razy o tytuł „króla” wszechwag i chociaż w jego walkach nigdy nie brakowało wielkich emocji, to z tych najważniejszych, schodził z ringu pokonany.
Kontynuatorem sukcesów warszawskich pięściarzy jest gwiazda dzisiejszej Gali, Andrzej Fonfara i jego młodsi stażem koledzy. I tak właśnie historia w "pigułce" tutaj się zatrzymuje, a zaczyna rzeczywistość. Rzeczywistość warszawskiego boksu. Tu i teraz...
Kto z nas w ciągu całego swojego życia, chociaż raz nie stawał z rękami podniesionymi do walki? Czy to przy okazji pierwszej „solówki”, czy do rozwiązania jakiegoś dziecinnego sporu, czy chociażby w wersji „light” - w domu przed lustrem? Z chwilą przyjęcia nieudolnej postawy do walki, nie mając nawet pojęcia o boksie i jego technikach, na chwilę można było stać się kimś innym. Znaleźć się w centrum wydarzeń i poczuć jak na największych ringach świata. Pięściarze, których tutaj wspomnieliśmy, a także wielu których nie zdołaliśmy wymienić, zapragnęli spełnić swoje marzenia i poczuć to co czuli od dziecka, podnosząc ręce do walki. Dlaczego akurat oni przeszli albo przejdą do historii? Dlatego, bo zrezygnowali z wielu ważnych i przyjemnych rzeczy. To do czego doszli odliczane było setkami litrów potu, krwi, niezliczonej ilości złamań, obić, zadrapań. Te talenty szlifowały się na salach, których klimatu i zapachu, za żadne pieniądze nie kupiliby producenci filmu „Rocky”, ani żadnego innego. Jeszcze nie tak dawno, wchodząc do salek na Fortach czy Gwardii, od pierwszych chwil czuć było, że wkracza się w inny wymiar sportu. To kuźnie i miejsce harówy tych wszystkich niepokornych dzieciaków, które zapragnęły iść już jako prawdziwi bokserzy dalej i dalej i dalej.
Wielu z tworzących warszawski boks już nie ma. Odeszli i gdzieś „TAM” błyszczą talentem. Niektórzy zasiądą na trybunach i będzie można ich spotkać, tak jak zawsze gdzie dzieje się coś ważnego związanego z boksem. Ta trzecia grupa, to między innymi ci których widzicie dzisiaj. To obecne pokolenie zawodników piszących nowy rozdział boksu w Warszawie. Wspomniany już Andrzej Fonfara, ale również Michał Cieślak, Michał Olaś, Arkadiusz Wrzosek i rozpoczynający zawodową kartę walk Paweł Rumiński. Nie możemy zapomnieć o tych, którzy 16 czerwca na warszawskim Torwarze stoczą swoje pojedynki w formule boksu olimpijskiego. Kacper Łaszczyk, Karolina Koszewska, Natalia Marczykowska oraz Jakub Bujała, to na ich barkach leży przyszłość polskiego pięściarstwa w olimpijskiej odsłonie.
Będzie to hołd warszawskim tradycjom bokserskim, które w tym roku obchodzą swoją 100 rocznicę.
Maciej Dobrowolski
Wiktor Bołba